wtorek, 13 stycznia 2009

Sultanahmet Camii





Błekitny Meczet. Skąd ten błękit w nazwie? W sali modlitewnej meczet jest wylożony milionami nieblieskich fajansowych płytek z Izniku, które nadają mu ten odcień. Poezja!






Z kazdym dniem domniemanej zaległości w płaceniu za internet chodzi on wolniej i wolniej, do dnia wypłaty chyba ustanie calkowicie. Wykrwawi się cierpliwość admina, hehe.
Oczywiście powrót do pracy po 2-tygodniach nie odbył się bezboleśnie. Na samą myśl bałaganu na biurku nastawiałam dziś rano pobudkę trzy razy, jakby te kolejne 5 minut miały mnie zbawić sowim nadejściem. Kilka zdjęć zmniejszałam tylko 2 dni, dzień się zbieram do pisania.
Po każdej mojej podróży mam ciągły niedosyt, że jeszcze nie zmajstrował nikt wyczekiwanego przeze mnie wynalazku: okularów z wbudowanym aparatem foto. Automatycznie ustawianym tak, jak dany człowiek widzi świat w danym momencie. Może sprytni Japończycy już mają takie cudo? Może sprytny Polak otrzymałby nawet refundację NFZ na taki niezbędnik? Właśnie tego mi brakowało, żeby uchwycić tę impresję Istambułu.
Na początek Sultanahmet Camii.
Jest oczywiście ogromny. Dzielnica w jakiej się znajduje zachęca milionami zaułków by się w niej pogubić, opić herbaty i dać odnaleźć. Nie jest taki stary jak AyaSofia, ale 1616 r. to również brzmi imponująco. Wzniesiony przez Ahmeda I z chęcią zacienienia swą doskonałością Domu Mądrości Bożej (wspomnianego wcześniej). Nawet poza sezonem pełno tu mieszanki krajoznawczejJ Dla zbieraczy niezapomnianych wrażeń polecam. I oczywiście zdjęcia, chociaż w pełni czaru miejsca nie oddadzą, zawsze to coś.

Zachód słońca
Na dziedzińcu..

Wejście

Brak komentarzy: